środa, 13 kwietnia 2016

Rozdział siódmy

   - Okropnie wyglądasz - pierwsze co zrobiłem, to skomentowałem jej wygląd.
   - Nie powinno Cię to obchodzić, wyglądam jak chcę - rzuciła oschle i usiadła na kanapie.

   Przyłączyłem się. Nie powinienem mówić, że okropnie wygląda. Źle to sformułowałem. Chodziło o to, że raczej źle śpi, bo ma wory pod oczami, jest cała blada, nie malowała się.

   - Jednak obchodzi. Coś się stało? - zapytałem.

   Miałem nadzieje, że zaraz rzuci mi się w ramiona, zacznie płakać, opowiadać o wszystkim. Jak zwykle się myliłem.

   - Nie chcę, żebyś tu przychodził - wzruszyła ramionami
   - Blanka, zależy mi na Tobie - położyłem rękę na jej ramieniu, w mgnieniu oka zsunęła ją.
   - Daj spokój.... - nie zdążyła dokończyć, bo na dole pojawili się jej rodzice. Byłem zdziwiony, że we dwójkę. Przecież jej mama ich zostawiła. Wróciła po takiej ilości czasu?
   - Alan! Jak miło Cię widzieć - przywitała się ze mną jej mama.
   - Panią również - uśmiechnąłem się.

   Tak szczerze, to czułem, że jej ojciec za mną nie przepada i wybrałby jej najchętniej innego chłopaka. Za to jej mama zawsze mnie akceptowała. Traktowała jak własnego syna. Może to szczeniacka miłostka, ale coraz częściej myślę, by ułożyć sobie z nią życie.  Przez kilka dni układałem sobie wszystko w głowie. Widywałem się z jej znajomymi, opowiadali mi o tym, jak im wcześniej pomagała. Jak to zawsze myślała o wszystkich, a nie o sobie. Chyba nadszedł właśnie czas, w którym wybuchła i to się zmieniło.
 
   - Blanka miło, że jednak wróciłaś na noc do domu, a nie siedziałaś u jakiegoś Dawida, Daniela i Kuby - podeszła do niej, próbowała przytulić się, jednak ona ją odepchnęła.
   - Nadal mówisz o tych trzech, żeby kogoś zdenerwować - szepnąłem do niej. Uderzyła mnie ręką w głowę. Kazała się zamknąć.
   - Uu, ktoś tu się zaraz pogniewa - Tak naprawdę chciałem z nią porozmawiać sam na sam.
   - Lepiej zabierz ją na górę, bo rozniesie wszystko - tak myślałem, że to nadal działa na jej mamę. Wziąłem ją za rękę i zaprowadziłem do pokoju.
   - Boże, jesteś największym idiotą, jakiego w życiu spotkałam - rzuciła się na łóżko. Usiadłem obok i zacząłem ją głaskać.
   - Zostaw mnie  - wycelowała ręką, złapałem ją w połowie, zgiąłem.
   - To boli! - krzyknęła
   - Nie wyrywaj się, bo będzie bolało jeszcze bardziej - zagroziłem.
   - Proszę, puść mnie - powiedziała tak, jakby miała za chwilę się rozpłakać. Nie mogłem już tak dłużej. Puściłem ją, ale chwilę później złapałem w talii i przyciągnąłem do siebie. Próbowałem spojrzeć jej w oczy, jednak odwróciła głowę. Próbowałem ją pocałować - opierała się.
   - Naprawdę tak bardzo mnie nienawidzisz? - usiadłem na łóżko i westchnąłem
   - Nie... Po prostu nie chcę, żeby cokolwiek między nami było. Nie chcę powtarzać tego w kółko -
   - No dobra... Rozumiem - powiedziałem zrezygnowany.
   - Pójdę już - dodałem. Nic nie odpowiedziała, wzruszyła ramionami, a ja wyszedłem.
 
   - Wychodzisz już? - zdziwiła się jej mama
   - Tak, niestety - uśmiechnąłem się niezbyt szczerze
   - Coś się stało? - zapytała
   - Nie - skłamałem, pożegnałem się i wyszedłem.

   Ponownie narobiłem sobie nadziei.
   Ponownie się nie udało.
   Ponownie wracam sam.
   Ponownie będę całą noc myślał o tym, jaki błąd popełniłem.
   Ponownie będę chciał odwrócić czas i zacząć to spotkanie od nowa.
   Ponownie wyszedłem na kretyna.
~~~

Czemu cię nie ma na odległość ręki? 
Czemu mówimy do siebie listami? 
Gdy ci to śpiewam - u mnie pełnia lata 
Gdy to usłyszysz - będzie środek zimy 

Czemu się budzę o czwartej nad ranem 
I włosy twoje próbuję ugłaskać 
Lecz nigdzie nie ma twoich włosów 
Jest tylko blada nocna lampka 
Łysa śpiewaczka 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz